zapieczone” – co to ma znaczyć?
Koniec końców Berdyczowski poszedł do kajuty, położył się na koi, nakrył głowę poduszką. Trochę powzdychał. Zasnął. We śnie widział paskudztwa. Oto on, jeszcze nie żaden radca kolegialny, tylko mały chłopczyk Mordka, biegnie po Skorniażnej Słobodzie, a za nim goni tłum milczących brodatych mnichów, wymachujących kadzielnicami, i są coraz bliżej, bliżej, słychać tupot buciorów, ochryple oddechy; już go dogonili, zwalili się na niego, on krzyczy: „Prawosławny jestem, sam władyka mnie chrzcił!” Rozrywa koszulę, a krzyżyka na piersi nie ma, zgubił. Matwiej Bencjonowicz chlipnął, uderzył potylicą w przepierzenie. Rozespany namacał krzyżyk, który miał na piersi, napił się wody, zasnął znowu. * * * Rankiem pan podprokurator stał na dziobie statku, z pledem podróżnym w rękach, blady i pełen szlachetnego fatalizmu: rób swoje i niech się dzieje, co chce. Wyspa Kanaan wypływała 5 William Szekspir. Hamlet, I, 5, przekł. Jarosława Iwaszkiewicza. naprzeciw z gęstej mgły. Z początku w ogóle niczego nie było. Potem z mleka wysunął się nagle czarny, kosmaty garb – mała skała, porośnięta krzewami. Za nią jeszcze jedna, nieco mniejsza, i następne, i następne. Wyrysował się ciemny, długi pas ziemi, z którego niczym jakaś hucząca fala napływał dźwięk dzwonów – słyszalny jak przez watę. Słońce na przekór wszystkiemu próbowało się przebić przez zgęszczony eter: gdzieniegdzie mgła mieniła się różowo czy nawet złociście, ale to raczej w górze, bliżej nieba, w dole zaś było szaro, mętnie, ślepo. Schodząc po trapie na ledwie widoczną we mgle przystań, Matwiej Bencjonowicz czuł się tak, jakby zstępował na jakiś bezcielesny obłok. Skądś dochodziły głosy, krzyki: „A kto do najlepszego hotelu «Arka Noego»?!”... „Pokoje gościnne «Przytułek Pokornych», taniej już tylko za darmo!”, i inne podobne. Berdyczowski trochę posłuchał, wreszcie ruszył w kierunku, skąd dochodził cienki chłopięcy głosik, zachwalający pensjonat „Ziemia Obiecana”. A gdzie indziej ma się Żyd wybrać? – sam z siebie pokpiwał podprokurator. Na matowym tle pojawiła się i natychmiast znikła smukła postać w kapeluszu o szerokich skrzydłach ze strusimi piórami. Zaszeleściła suknia, zastukały obcasiki, rozszedł się zapach perfum, nie „Konwalii”, których zawsze używała Maszeńka, ale jakichś szczególnych, niepokojących i podniecających. Prosto w oczy pana Matwieja uderzył nagle wąski, jakby specjalnie w niego wycelowany promień słońca i mgła jakoś bardzo szybko się rozwiała. Właściwie nie tyle się rozwiała, ile – rzekłbyś – zwinęła ze wszystkich czterech stron ku środkowi, jakby ktoś zdejmował ze stołu brudny obrus, żeby go wytrzepać. I Berdyczowski, speszony tak szybką odmianą, zobaczył, że stoi na porządnej ulicy z ładnymi, murowanymi domami, z drewnianą jezdnią, ze starannie posadzonymi drzewami, że po chodnikach spacerują ludzie, a z lewej, nad miastem, bieleją ściany monasteru – bez wież ni dzwonnic, bo obrus mgły podniósł się jeszcze niezbyt wysoko nad ziemię. Urzędnik obejrzał się, żeby popatrzeć na damę, co samym swym pojawieniem się rozpędziła mgłę, ale zdążył tylko zobaczyć na rogu ulicy ostry obcasik, który mignął spod trenu żałobnej sukni, oraz kiwające się na kapeluszu strusie pióro. Ileż takich przelotnych spotkań przydarza się w życiu – myślał pan podprokurator, idąc za boyem hotelowym. To, co mogłoby się stać, ale nigdy się nie stanie, muśnie człowieka szeleszczącym skrzydłem po policzku, owieje, oszołomi, poleci dalej. I każdy dzień życia to miliardy przepuszczonych możliwości, niedoszłych zwrotów losu. Wzdychać z tego powodu nie ma co, trzeba cenić tę drogę, którą się idzie. I myśli Berdyczowskiego obrały rzeczowy kierunek. Trzeba zacząć od obejrzenia rzeczy policmajstra i (urzędnik zjeżył się w duchu) samych zwłok. Jeszcze przedtem trzeba wysłać z pensjonatu liściki do archimandryty i doktora Korowina z wiadomością o przyjeździe śledczego i żądaniem natychmiastowego spotkania. Pierwszemu wyznaczyć je, dajmy na to, na drugą po południu, drugiemu na piątą. „Otwór wlotowy wielkości kopiejki mieści się między szóstym a siódmym żebrem, trzy cale poniżej i pół cala na lewo od lewego sutka. Otwór wylotowy na wystającym (bodaj