przyznać, ale nie chciała się z nim zadawać. Sprawiał takie wrażenie, jakby był z kamienia - stał przed nią bez
ruchu, bardzo męski, postawny i pełen determinacji. - Zobaczę, co mogłabym zrobić. - Nie, Shelby. Ty to zrobisz. Zacisnęła zęby. Co za niewiarygodnie bezczelny typ. No, ale przecież zawsze taki był. - Ustalmy sobie jedną rzecz, Nevada. Nie będziesz mną rządził. Kącik jego ust drgnął, jakby go to rozbawiło. - O tym nawet bym nie marzył. Czy mógłbym dostać kopie wszystkiego? - Przerwa. - Proszę? Otwarcie z niej szydząc, posłał jej olśniewający teksański uśmiech, którym uwiódł ją przed tak wielu laty. Nagle jego rozbawione oczy mocno zabłysły. - Pomyślę o tym. - Pomyśl. Wyciągnęła rękę do klamki i się zawahała. Czegoś jeszcze nie omówili. Zżymając się w duchu, powiedziała: - Sędzia wspomniał, że Ross McCallum wkrótce wyjdzie z więzienia. - I to niedługo. - Nevada lekko poruszył nozdrzami. - Wygląda na to, że stary Caleb Swaggert odwołuje zeznanie i twierdzi, że jednak to nie Ross zabił Ramóna Estevana. - W takim razie kto? - A to jest, Shelby, dziewczę miłe, pytanie za milion dolarów. - Nie jedyne. 21 - Fakt. Wiesz, jakie pytanie mnie dręczy? Dlaczego właśnie w tygodniu, w którym McCallum ma być zwolniony z więzienia, dostajesz tyle informacji o dziecku, ponoć nieżyjącym? - Nie wiem - przyznała. - Może powinniśmy się tego dowiedzieć. - My? - Natychmiast zrobiła się czujna. - No tak. - Oparł rękę na drzwiach i przytrzymał je, tak że nie mogła wyjść. Był tak blisko, że czuła jego zapach, mieszaninę potu, mydła i kurzu. Nachylił się jeszcze bardziej. Jej serce waliło jak oszalałe. Dostrzegła kilka czarnych włosków na jego rękach i nieregularny kształt źrenicy w uszkodzonym oku. Miał ciepły, lekki oddech. Po jej plecach pociekła strużka potu. Popełniła błąd, przyjeżdżając tutaj, przebywając z nim sam na sam. Wielki błąd. Z trudem przełknęła ślinę i starała się nie patrzeć na jego wargi, kiedy mówił. - Jeżeli ta dziewczynka na zdjęciu jest moją córką, to dobrze wiesz, że będę się angażował w tę sprawę. - Nie musisz... - Nie chodzi o zobowiązanie, Shelby - powiedział stanowczo, wpatrując się w jej oczy. - To sprawa więzów krwi. Rozdział 3 Shep Marson zaparkował policyjny wóz w cieniu samotnego żywodębu i otarł pot z czoła. Domek, w którym mieszkał przez ostatnich dziesięć lat - trzy sypialnie z łazienką - wyglądał bardzo niekorzystnie w bezlitosnych promieniach słońca. Jasnozielona farba niszczyła się przy drzwiach, antena telewizyjna się wykrzywiła, a gonty na dachu były wielokrotnie łatane. Niestety, ostatnimi czasy Shep nie śmierdział groszem, tym bardziej że miał na utrzymaniu sześć osób. Jednak nie to było najgorsze. Wprawdzie udawało mu się wiązać koniec z końcem - jako przedstawiciel służb mundurowych kupił nawet dom na niskooprocentowany kredyt - ale jego portfel znacznie uszczuplały inne, jemu tylko znane wydatki. Czuł się jak kompletny głupek - ech, wiedział, że jest głupkiem, ale miał nadzieję, że znajdzie jakieś wyjście z tej pułapki. Musi je znaleźć, zanim zupełnie się wykończy. W pewnym momencie liczył na finansowe wsparcie rodziców żony, ale teść stracił większość pieniędzy, kiedy załamał się rynek bydła. Drapiąc się po karku, Shep obszedł dom; na podwórzu jego myśliwski pies prężył się na smyczy i szczekał jak szalony. - Cicho! - wrzasnął Shep, a potem zauważył, że cętkowana kotka sąsiadów wślizguje się pod ganek. Szarpnął węzeł krawata i odpiął dwa guziki koszuli. Powiesił kapelusz na kołku przy tylnych drzwiach i już miał wejść do kuchni, pachnącej cynamonem i gałką muszkatołową. - Buty na tylnym ganku! Shep, słyszysz mnie? - wrzasnęła Peggy Sue gdzieś z salonu, przekrzykując jazgot telewizora i kłótnię dzieciaków. Dwójka z nich podbiegła do ojca, bębniąc bosymi stopami po zniszczonym linoleum. - Tato! Tato! - wołała Candice, blondyneczka z mysimi ogonkami; tuż za nią biegł jej młodszy braciszek. - Witaj, panieneczko. - Shep wziął sześciolatkę na ręce, gdy tymczasem Donny wycelował w nią z pistoletu na wodę i nacisnął spust. Ciepła struga zmoczyła Shepowi mundur. - W domu tak się nie robi - upomniał syna